wtorek, 30 października 2012

Mafia czy grandziarze?

Grzesiuk
Stanisław "Kozak" Grzesiuk
W związku ze sporym zainteresowaniem moim poprzednim wpisem dotyczącym środowisk gangsterskich, postanowiłem pociągnąć temat. Tym razem w nieco inną stronę. Rozważania nadal dotyczyć będą biografii Henryka Niewiadomskiego ps. "Dziad" oraz Andrzej Zielińskiego ps. "Słowik", w tym wypadku jednak spojrzymy na nie przez pryzmat wspomnień Stanisława Grzesiuka. 

"Boso, ale w ostrogach" autorstwa słynnego Barda z Czerniakowa to zgrabnie przedstawiony obraz międzywojennych warszawskich przedmieść. Co ma on wspólnego z gangsterskimi ugrupowaniami z ostatniej dekady XX wieku - zapytacie. Zaskakująco wiele. Być może "Słowik" i "Dziad" specjalnie ukierunkowali swe spisane historie w taki sposób, aby przypominały pióro Grzesiuka. Tego nie wiemy. Doszukiwać się można natomiast wielu podobieństw pomiędzy cwaniakami z różnych epok. Podobieństw, które w ogólnym rozrachunku mogą pomóc w wyjaśnieniu zagadki pod tytułem "Kim byli wołomińscy i pruszkowscy gangsterzy?" oraz "Czy byli mafią?"




Poprzednio starałem się udowodnić, że "Pershing" i spółka nie mogli być mafią, ponieważ byli jedynie marionetkami w rękach dużo potężniejszych sił. Eliminowani po kolei stali się de facto ofiarami prawdziwej mafii. Cóż za paradoks. Jasne, że pruszkowiaków i ich odpowiedników po drugiej stronie Wisły aniołkami nie nazwiemy. Przemyt, produkcja alkoholu i narkotyków - to są ich udowodnione grzechy i za nie zostali ukarani. Swoje w większości przypadków odsiedzieli.

Media i władze uczyniły z nich swoistą szmatę do wycierania własnej gęby: Jakieś niewyjaśnione morderstwo? Mafia! Jakieś porwanie i wymuszenie haraczu? Mafia! Tajemnicze samobójstwo? Mafia! itd. itp. To się nie mieści w głowie, a już na pewno nie w porządku i logice obowiązującej w państwie prawa. Dlaczego oskarża się ludzi bez posiadania żadnych dowodów? Ano dlatego, że wtedy ktoś może bezkarnie realizować swoje nikczemne plany. Wie bowiem, że wszystko co zrobi spadnie na głowę "Słowika" czy "Dziada".

Przejdźmy jednak do tematu przewodniego - życia Stanisława Grzesiuka ps. "Kozak". Po lekturze jego triady biograficznej łatwo dochodzi się do wniosku, że bohater do grzecznych maminsynków nie należał. Wręcz przeciwnie. Był osobą dla swych wrogów niebezpieczną. Nieobce były mu chociażby pojedynki na kosy, a i nie jeden koleżka usiadł (upadł) po jego ciosie z byka (głową). Był także jednym z prowodyrów grupy zawadiaków. Mimo to, nie znajdziemy zbyt wielu chętnych do nazywania Grzesiuka mafiosem. No i nie dziwne, bo takowym po prostu nie był. Jeżeli uwzględnimy przeskok cywilizacyjny, to "Słowik" i "Dziad" w swych działaniach byli doń podobni. Oto lista tychże analogii.

Przedmieścia

Wołomin i Pruszków to dzisiejsze przedmieścia stolicy. Grzesiuk z kolei wychowywał się i dorastał na warszawskim Czerniakowie. Pamiętać należy, że przed wojną, wioską hen, hen daleko za miastem był Ursynów. Czerniaków stanowił zaś typową strefę podmiejską. Taki obszar ma swoją specyfikę. Grzesiuk pisze: Tam, na Tatrzańskiej (miejsce zamieszkania autora, przyp. PS), klęło się , ile wlezie, ale jeśli w mieście użył ktoś nieprzyzwoitego słowa, natychmiast inny reagował: "No, ty! - słyszało się. - Spokój w głowie, porządek musi być, ludzie są, nie jesteś u siebie". W mieście ludzie są grzeczni, eleganccy. Pod miastem z kolei panują zupełnie inne obyczaje - więcej luzu, mniej spięcia, ale za to częściej może dochodzić do większych bądź mniejszych starć. Na przedmieściach, mówiąc po socjologicznemu, obowiązuje zwyczajnie mniejsza kontrola społeczna. Innymi słowy, więcej ujdzie na sucho.

Realia

Kolejną sprawą, na którą warto zwrócić uwagę to gospodarczo-polityczne uwarunkowania. Grupy z Pruszkowa i Wołomina rozwijały się w czasach bezpośrednio po przemianie ustrojowej. Polska  przeszła od gospodarki centralnie sterowanej do gospodarki rynkowej. Pierwsze lata nowego systemu to czasy drapieżnego kapitalizmu - kto się nie przystosuje ten szybko tonie. To samo możemy powiedzieć o czasach, w których dorastał Grzesiuk, urodził się bowiem w 1918 roku. Polska wtedy, tak jak i w latach 90. XX wieku, przeżywała wielką przemianę - od feudalizmu do kapitalizmu. Konkurencja była zabójcza dla najgorzej przystosowanych. Trzeba było sobie jakoś radzić. A jak najlepiej? Ano siła tkwi w ... kupie.

Gangi

Jak dobrze wiemy, "Słowik" i "Dziad" działali w strukturach, które można określić mianem gangu. Tak samo sytuacja miała się z Grzesiukiem. Grupy powstawały w sposób geograficznie uporządkowany. Czerniakowski bard pisał: Podrapieć - to okolice przy zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Nowosieleckiej. Okolice zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Podchorążych - to Rogatki, a przy rogu ulicy Chełmskiej - Wojtówka. Odcinek od Podrapcia do Wojtówki po stronie numerów parzystych nazywano Szmuklerze. Taki był wewnętrzny "administracyjny" podział Czerniakowa, o którym nie wiedzieli ludzie z miasta. Każdy wyżej wymieniony rejon miał swój gang. Gdzie indziej Grzesiuk pisał także o chłopcach z filtrów (dzisiejsze okolice ulicy Filtrowej) czy o innych grupach, z którymi nie warto było podówczas zadzierać. W dobie szarżującego kapitalizmu, aby załatwiać swoje interesy i utrzymać się na powierzchni należało najzwyczajniej w świecie działać w grupie.

Zaawansowana Kombinatoryka

Bycie członkiem bandy w międzywojennej Warszawie dawało wiele możliwości dorobienia. Robotnicy w tamtych czasach, szczególnie ci pochodzący z przedmieść, nie mieli łatwego żywota, każdy grosz ekstra był na wagę złota. Grzesiuk w jednym z rozdziałów opisuje grupowe wejścia na zabawy do ówczesnych dyskotek. Zawsze udawało się przeszmuglować jedną czy dwie osoby bez płacenia wejściówki. Nie stroniono także od kradzieży (rabowanie śpiących w parku opitych balangowiczów, płaszcze w dyskotekowych szatniach). Dochodziło również do tzw. wojen między gangami, np. Wojtówki z Podrapciem. Działanie w gangu otwierało wiele furtek zamkniętych dla jednostek. Ten typ ludzi niektórzy nazywali: grandą. Lecz grandziarze to nie chuligani. Grandy odbywały się tylko u siebie - między sobą - i musiały być do tego przyczyny. W czasie wojny ludzie ci pokazywali okupantowi zęby i pazury, a po wojnie - ci, co przeżyli - wszyscy są statecznymi obywatelami. 

Kodeks

"Dziad" kilkukrotnie w swojej książce pisze o kodeksie. Stwierdził, że pod wpływem manipulacji ze strony nieznanych mu sił wielokrotnie doszło do złamania honorowego kodeksu pośród członków grup pruszkowskiej i wołomińskiej. Nigdy jednak nie wytłumaczył czymże ów honorowy kodeks jest. Sporo na temat kodeksu honorowego przeczytać można natomiast u Grzesiuka. Wyróżnił przede wszystkim dwie podstawowe zasady. "Kapować nie wolno" oraz "Skarżyć nie wolno, odegrać się wolno". Te dwie zasady konstytuowały działania członków band. Na policję nikt nie donosił, a zasada "oko za oko" przynosiła często krwawe żniwo. 

Doczytać się można także innych reguł, o których wprost Grzesiuk nie pisze. Istotna dlań była lojalność: jak z kimś wódkę pijesz, to nie możesz potem odmówić mu wsparcia w awanturze. Gdzie indziej dowiadujemy się, że charakterny człowiek może przyłożyć każdemu, byle nie własnemu ojcu. Może nie tak doniosłą, ale nadal wiele mówiącą jest zasada dotycząca zachowania podczas zabawy: gdy podczas tańca ktoś "odklepie" partnerkę, to musisz ją oddać. Nie stosowanie się do tej ostatniej było tzw. "ostatnim słowem do draki".

Broń i agresja

No i w ten sposób dochodzimy do kwestii agresji i częstych potyczek. Nie tylko słownych. Wiemy, że członkowie grup pruszkowskiej i wołomińskiej nie rozstawali się z bronią palną i uzbrojonymi po zęby ochroniarzami. Nie inaczej było u naszego przedwojennego bohatera. Należy jednak wziąć poprawkę na czasy - pistolety i karabiny pozostawały raczej w sferze marzeń. Grzesiuk pisał, że zawsze, w każdej sytuacji miał przy sobie swojego "przyjaciela" za pazuchą. Owym przyjacielem był nóż fiński. Mało tego, na kartach swej biografii chwali się, że opracował technikę błyskawicznego wyjęcia noża i szybkiego pchnięcia przeciwnika. Przyznał się, że gdyby nie duża doza szczęścia to zahaczyłby kosą niejednego klienta i poszedłby siedzieć. Niech za przykład posłuży jego opis sytuacji, w której dowiedział się że grupa jego kumpli, za byle błahostkę szykuje dla niego łomot: 

Chłopaki wiedzieli, że sprowokują mnie bez trudności, ale jeśli już musi być wojna, to niech będzie wtedy, kiedy mi to będzie dogadzało i żebym był dobrze przygotowany. Zdecydowałem się. Zdjąłem koszulę, a marynarkę założyłem na gołe ciało, dlatego że po zrzuceniu marynarki łatwiej się obracać, przeciwnicy nie mają za co chwytać i nie naciągną marynarki na głowę. W kieszeniach spodni umieściłem szpadrynę i nóż, za paskiem "paragraf", to znaczy sprężynę z ołowianą gałką na końcu, i na dodatek mały fiński nóż wsadziłem w skarpetkę. Przecież miałem występować sam przeciwko pięciu, a żaden z nich nie był gorszy ode mnie. (...) Wiedziałem, że jeśli będzie awantura, to zakończenie może być tylko jedno: ktoś wyląduje w szpitalu lub na cmentarzu. (...)Stanąłem przed nimi, trzymając ręce na klapach rozpiętej marynarki. Jak skoczą, to pierwszym ruchem zrzucę marynarkę i rzucę im w twarz. To powinno ich na sekundę ogłupić, a wtedy już będę miał w ręku "pomocnika".

To by było na tyle jeżeli chodzi o te najważniejsze analogie. Odnaleźć można ich jednak znacznie więcej.   Na myśl przychodzi mi chociażby kultura nadawania pseudonimów. Grzesiuk zwany był "Kozakiem", w swej biografii wymienia także innych: "Mały", "Josek", "Sztejer", "Czarny", "Łapka", "Bokser", "Rudy". Kto czytał "Boso, ale w ostrogach" temu nie straszni "Kiełbasa", "Słowik", "Dziad", "Wariat" czy "Malizna". Już nie brzmią tak złowieszczo, prawda? Innym ciekawym podobieństwem jest miłość do muzyki. Grzesiuk nie bez kozery zwany był czerniakowskim Bardem. Nie rozstawał się ze swoją bandżolą - przygrywał swoim znajomym przy każdej okazji. Nagrał nawet płytę. Dla przykładu Andrzej Kolikowski ps. "Pershing" założył wytwórnię muzyki disco-polo, a Jarosław Sokołowski ps. "Masa" był właścicielem dyskoteki.

Można mnożyć przykłady w nieskończoność. Zmierzam jednak do czego innego. Chcę zadać wam pytanie. Czy to Grzesiuk był mafioso? Czy może jednak pruszkowiacy byli grandziarzami na miarę własnych czasów? Grandziarzami, którzy przez prawdziwą mafię oraz media zostały ochrzczone mianem mafii. Grandziarzami, którzy także i przez własną zachłanność, padli ofiarą dużo potężniejszych sił, stali się przykrywką dla przekrętów na wielką skalę.

Zapraszam do dyskusji.

1 komentarz:

  1. Do niedawna nie było raczej żadnych wątpliwości, ale w ostatnim czasie się pojawiły - czy książka Grzesiuka to na pewno prawda?: http://www.historycy.org/index.php?showtopic=62403

    OdpowiedzUsuń